Włodzimierz Żukowski
Satyryczne
przepisy kulinarne
Bierze się byka, dodaje słodzika.
Trochę popieprzy, żeby był lepszy.
Czeka aż namoknie i stawia przy oknie.
Jak nas uczy wiedza potem się odcedza,
przeciera przez sitko, by nie pachniał brzydko.
Dodaje się mydła i ma się powidła.
Bierze się kanarka,
winem go polewa
i wsadza do garnka
póki nie zaśpiewa.
(jeśli śpiewać nie chce,
to się w piętę łechce)
Potem się go puszcza
i pilnuje z dala,
by się przespał w bluszczach,
skoro się tak zalał.
Bierze się premiera,
w durszlaku uciera,
skrapia się cytryną
i daje na kino.
Jak pójdzie w cholerę,
to spokój z premierem
i cokolwiek wtedy
można zjeść od biedy!
Bierzem marszałkową
z ogonem i głową
(nie patroszyć nożem,
bo to nie pomoże),
wyciąć żółć i duszę
i odchudzić tuszę.
Następnie do sosu
dosypać etosu,
ząb żmijowy starty
i octu pół kwarty.
Gdy się już odleży
to zakisić w dzieży
i na główne danie
dać na styropianie.
Bierzem starą kwokę,
dosładzamy sokiem,
dodajem kadzidła,
mirry oraz mydła,
zalewamy mlikiem,
dusim pod klęcznikiem
używając wałka
i mamy marszałka.
Bierzem comber z posła
lub z innego osła,
wieszamy pod krzyżem,
obrzucamy ryżem,
jak się zrobi siny,
dajem wazeliny,
szalej i atrament
i mamy parlament.
Bierze się biskupa,
tarza się go w krupach
(bo gdy soczek puści,
krupa go odtłuści.)
Potem się go soli
i pieprzy do woli,
obtacza w bułeczce
i zamyka w beczce.
Tam nie pije, nie je,
aż trochę skruszeje.
Po wyjęciu go się
moczy w kwaśnym sosie,
lauru daje listek
i ma się ateistę.
Trzeba wziąć kabaczek,
tuzin wykałaczek,
trzy cytryny spore
i zawiązać w worek,
namoczyć w wywarze
z ustawy na parze,
dodać pół dekretu
i sosu z kotletów.
Potem dodać flaczki,
nadziać wykałaczki,
by sterczały z niego
i ma się sędziego,
który nam, bynajmniej,
lustracją się zajmie.
Octu wziąć pół kwarty,
ząb wężowy starty,
dwie kulki z ruletki,
trzy zwiędłe nagietki,
łeb żmijowy cały,
kartę od kabały,
wosk na wodę lany
i ze dwa banany
wymieszać to w dzieży
i niech się odleży.
Będzie z tego nowy
budżet narodowy.
Kisi się kapustę
oraz flaki tłuste,
potem się wyciska
i odkłada w miskach.
Gdy się już zakwasi,
to się ją pitrasi
z miętą i tymiankiem,
aż ostygnie rankiem.
Potem się dosładza,
bo to nie przeszkadza
i mózg ma się czysty
parlamentarzysty.
Bierze się hochsztaplera,
w durszlaku się przeciera,
zalewa białym winem
i stawia na godzinę.
Potem się go odcedza,
jak nakazuje wiedza
i nad grzejnikiem suszy
nie włażąc mu do duszy,
potem się lekko słodzi
i z tego nam wychodzi,
gdy dobrze się rozbełta,
energoterapeuta.
Bierze się kabotyna,
skrzydełka mu przycina,
przebija dupę drągiem,
dryluje korkociągiem,
olejem zmacza z soji
i czeka, aż odstoi.
A gdy się go otrzepie,
lub wstrząśnie jeszcze lepiej,
w naczynie wleje czyste,
to ma się specjalistę.
Należy wziąć idiotę
i stłuc go ciężkim młotem,
następnie go odcedzić
i dodać łby od śledzi
(robotę to uprości,
gdy słone i bez ości).
Należy potem wałkiem
to wszystko zmiażdżyć całkiem,
dosypać tu borówki
i wsadzić do lodówki.
Gdy po tygodniu pasta
zielona powyrasta,
należy gdzieś na stronie
postawić na balkonie,
by nam śmierdziała nocą,
chociaż czort znajet po co.
Należy kupić słonia
i go urobić w dłoniach,
następnie go posiekać
i zalać szklanką mleka,
gdy sok po chwili puści
należy go odtłuścić,
wymieszać z majerankiem
i wstawić za firankę,
a po miesiącu boso
sąsiedzi się wyniosą.
Bierze się orzechy,
wkłada pod dwie dechy
(teściowa tam kuca,
łupiny odrzuca)
gdy posiedzi krótko,
trzeba zalać wódką.
Gdy postoi kwartał
taka maź przetarta,
trzeba zdjąć teściową
i zalać na nowo,
bo przychodzi pora
przelać do gąsiora.
Potem za pół roku
odsącza się z soku,
wrzuca kapci parę
i skarpetki stare
oraz dodać pakuł
i smoły do smaku.
Gdy po roku stania
likwor się wyłania,
przelać go do miski.
Dobry na odciski.
Jeżeli ma się pigwę w ogródku,
to jest przyczyna poważnych skutków.
Włazi się w krzoki,
tak dwa trzy kroki
no i się tera
tę pigwę zbiera.
Bierze się nóż,
przecina wzdłuż,
pestki wypieprza
by była lepsza.
Potem się kuca,
do słoja wrzuca
no i znienacka, zachodząc z flanki,
cukru na kilo sypie dwie szklanki.
Potem, a juści,
pigwa sok puści,
po trzech dniach zmarszczy,
zrobi się barszczyk,
więc lać czas wielki
wódę z butelki.
Że coś się zsiądzie, nie ma się pitra,
leje się śmiało, na kilo litra,
stawia na słońce
na trzy miesiące,
zlewa w karafkę
i chowa w szafkę,
a gdy się zleci spragniona tłuszcza,
to byle kogo się nie dopuszcza.