Włodzimierz Żukowski
Teksty piosenek
z Kabaretu Olgi Lipińskiej
(od 2.01.1994 r. do 2.06.2001 r.)
Do niektórych tekstów poprawki wniosła
p. Olga Lipińska
Spis piosenek
1. No i czego malkontencie 3
2. Zosia
3. Kolory
4. Nie donoś na mnie
5. Szczur pod podłogą
6. A może król?
7. Arena
8. I tylko Polską nikt się nie zajmie
9. Prawo to ja
10. Won do pracy
11. Wysoki sądzie
12. Koligacje
13. Zespół Meniera
14. Zuzanna w kąpieli
15. Diabelska sprawka
16. Kanapa
17. Festyn narodowy
18. Zlustruj mnie
19. Szanta polityczna
20. My, naród
21. Koński rząd
22. Tango arogantino bez lewych nóg
23. Przecudne pisanki
24. Czterdzieści i cztery
25. Daj im wreszcie, dobry Panie, czego chcą
26. Prorodzina
27. Teoria i praktyka
28. Rok sukcesów
29. Los cabalieros degrengolada
30. Wszystko płynie
31. Znikoma szkodliwość społeczna czynu
32. Faites voxjeux
33. Gminny western
34. Turkawka
35. Już po herbacie
36. Karczma
37. Hej, ostatki
38. Tenorów trzech
39. Wielki brat
40. Wszystko już było
41. I kto nas rozbawi
42. Wysoka izbo
43. Interpretacja 001
44. Ciemne miasteczko
(emisja 2.01.1994 r.)
No i czego malkontencie
No i czego malkontencie,
no i czego?
Kto ci dojadł tak zawzięcie,
do żywego?
Czy ten facet co oszukał elektorat,
był czerwony, teraz czarny jest nieborak,
czy to sąsiad co trzeciego zmienił forda,
czy to pleban, co serwuje ci konkordat.
No i czego, ty siroto,
no i czego?
Kto ci zabrał twoje złoto
do pierwszego.
Nic się nie martw i uśmiechem okraś lice,
zamiast kuchni zbudowano ci kaplicę,
więc nie miotaj się jak glizda pod pantoflem!
Rząd obniży tobie ceny na kartofle!
No i czego nędzorobie,
no i czego?
Kto tu pragnie zrobić tobie
coś brzydkiego?
Nas wybrałeś, bo tak chciałeś i to krzepi.
Będzie dobrze, lub przeciwnie – jeszcze lepiej!
Czół miedzianych nam nie skryje brudna maska,
wygadamy ci ojczyznę, jak z obrazka.
No i czego nędzorobie,
no i czego?
Kto tu pragnie zrobić tobie
coś brzydkiego.
No i czego ty siroto,
no i czego?
Sam budujesz Polskę nową
z klocków lego!
No i czego, pusta głowo,
no i czego?
Sam budujesz Polskę nową
legoland!
20 października 1993 r.
(emisja 20.03.1994 r.)
Zosia
Zachciało się Zosi jagódek,
więc weszła w kościelny ogródek,
tam siedział
przystojny wikary
uczył się chwytów gitary.
I zaraz powiedział jej – córko,
gdy weszłaś na pańskie podwórko,
zaprawdę,
pozostań chwil parę
i złóż mi właściwą ofiarę.
Bez zwłoki dotarło do Zosi,
że o coś wikary ją prosi,
więc rączki złożyła jak
trzeba,
a oczki podniosła do nieba.
– O córko, mej prośbie się nie dziw,
tu wokół mieszkają sąsiedzi,
ja pragnę
ratować te dusze,
grzeszne ich myśli znać muszę!
Odrzekła mu Zosia – o księże,
niewiastą nie jestem lecz mężem,
przybyłem tu
zasię w intencji
wywiadu z ramienia agencji.
Zasmucił się trochę wikary
i wrócił do swojej gitary,
bo na nic zagłębiać się w
plotkach,
gdy dwóch wywiadowców się spotka!
Bo na nic zagłębiać się w plotkach
gdy dwóch wywiadowców się spotka!
10 stycznia 1994 r.
(emisja 29.05.1994 r.)
Kolory
Raz pewien wybitny profesor
akademii plastycznej w Bambuko
wykrzyczał studentom, że nie są
oni godni zaj mować się sztuką.
No, bo nawet zupełny wie głupek,
który liznął cokolwiek na ten temat,
że kolorów przeróżnychjest kupę,
a czarnego, natomiast, to nie ma!
Mamy żółty, niebieski i fiolet,
a po czarnym to nawet non olet.
Jest tu jasnozielony i róż
no i nie ma czarnego. I już!
Zaszemrali speszeni studenci,
którzy chcieli naturze być wierni:
- Ten profesor nam tutaj coś kręci,
no bo jak tu malować bez czerni?
Tyle przecież czarnego jest wokół,
żaden edykt nie zniesie go szumny.
Bez czarnego nie zrobi się kroku
od kołyski, przez życie, do trumny.
Mamy szary, zielony i granat
a czarnego to nawet ni grama!
Jest tu sepia palona i oranż,
a na czarny to dzisiaj nie pora!
I tak nowa powstała idea
dzieł wspaniałych rzucając nam worek,
według których i Kali i Mea
są zieloni jak młody szczypiorek.
Niech nikomu obrazu nie spaczy
taki zakaz z katedry rzucony.
Jeśli nie ma czarnego, to znaczy,
że gdzieniegdzie prześwieca czerwony!
Wszystkie barwy istnieją w przyrodzie,
tylko ślepy nie dojrzy ich co dzień.
Wniosek pcha się tu szpilą namolną:
czarny jest, lecz go widzieć nie wolno!
14 marca 1994 r.
(emisja 29.05.1994 r.)
Nie donoś na mnie
Od kogo łaski chcesz za pokłon,
czyś nie zapomniał, kim jest brat?
Swobodny widok masz przez okno,
nie ma w nim ognia ani krat.
Za jaką cenę skłaniasz głowę
przed hegemonią krzywych słów?
Dlaczego łoże madejowe
wybierasz wolny, zamiast snu?
Nie donoś na mnie cichą nocą,
nie rób mi krzywdy, bo i po co,
wszak złość urodzi tylko złość.
Nie donoś na mnie komu trzeba,
bo nie dostąpisz za to nieba,
choćby gwarancję dał ci ktoś.
Czemu dogadzasz zimnej pysze
dziobiąc okruchy spadłych łask?
Dlaczego siebie nie chcesz słyszeć,
wpatrzony w lukrowany blask?
Po cóż w tym świecie paranoi
wybierasz drogi grząski skrót?
Jeżeli pełzasz, a nie stoisz,
to cię lizany zdepcze but.
Nie donoś na mnie, choć to w modzie,
choćbyś okazję widział co dzień,
bo nie wybaczysz sobie już.
Nie donoś nawet gdy ci każą,
łomem sumienie ci wyważą,
twój ślad na ziemi skryje kurz.
Dla kogo palisz to kadzidło –
wspaniały zapach przyszłych trosk?
Jutro pokłony ci obrzydną,
sumienie stopi się jak wosk.
Pewnie cię kiedyś strach omamił –
egzystencjalny zmysłów szpas.
Frustracjo, cóżeś ty za pani,
że tak potrafisz szmacić nas!
Nie donoś na mnie dla idei,
zwabiony kłamstwem złej nadziei,
choć poważanie zyskałbyś.
Nie donoś nawet do parafii,
jutro zrozumieć nie potrafisz,
dlaczego to zrobiłeś dziś.
12 marca 1994 r.
(emisja 29.05.1994 r.)
Szczur pod podłogą
Polsko moja, Polsko,
księżno rozmamłana,
jakże mi tu swojsko,
o matko kochana!
Gdy wokół na nogach
każdy stoi człowiek -
nam tradycja droga,
my stoim na głowie!
Żeby tylko nie korniki w suficie,
żeby tylko nie te zbyt długie szelki,
jakże piękne stworzylibyśmy życie,
no i sukces nasz byłby jakże wielki.
Żeby tylko nie ten klimat do kitu,
żeby Wisła nam płynęła na południe,
wtedy można by dojść do dobrobytu
i pokazać, jak może być tu cudnie!
Tu się przebrać można
w nasz sarmacki kubrak,
zjeść odyńca z rożna
i ustrzelić żubra.
Kiedy cent do centa
każdy wokół skrobie,
dla nas pamięć święta,
my tańczym na grobie.
Żeby tylko nie ten szczur pod podłogą,
żeby tylko nie ten niefart historii,
to nas po ręcach całować mogą,
świat by chwalił w euforii i w glorii.
Żeby tylko nie te troki u gaci,
żeby skrzaty nam nie szczały do mleka,
jakże wielcy byśmy byli, my, sarmaci,
a i świat by na nas pewnie zaczekał!
Polsko moja wielka,
tradycjo bez granic,
gdzie butelka, koicielka,
bo nas, kurna, mają za nic!
12 marca 1994 r.
(emisja 10.12.1994 r.)
A może król?
A może król?
bo tradycję kochamy jak matkę,
a król to sól
ziemi czarnej, zielonej i w kratkę.
Wśród wielu ról
politycznych z wyboru lub gwałtu
to właśnie król
ma najwięcej powagi i kształtu!
Jemu nikt nie powie,
że ma złe intencje,
gdy się raz obłowi,
a nie co kadencję!
Majestatu chwała
nie wymaga tarczy,
a i jeden pałac
też całkiem wystarczy!
Stu goryli nie będzie potrzebnych mu gdyby
chciał co niedzielę jeździć karetą na ryby.
Więc może król?
Na portretach pozłoci się ramy
i jakąś Dul-
cyneę na małżonkę mu damy.
Ukończy KUL
uczestnicząc we wszystkich wykładach
i będzie król
kimś, na kogo już pluć nie wypada!
Nikt mu nie zarzuci,
że bezprawnie zagrał,
lub nie wytknie mu ci
popierania szwagra.
Jakiś sens mieć będzie
dworska etykieta,
a kierowca siędzie
na etat stangreta.
O tym, że król jest dobry, wiedzą nawet dzieci,
więc warto by rozważyć wszystkie za i przeciw:
gdy byłby król,
to by rodak z rodakiem się pociął,
no i bul, bul,
zabulgotałby nasz polski kocioł.
Pan gębę stul! -
no i krzyczy senator do posła -
co to za król,
jak go pańska tu partia przyniosła!
Ożyje nadzieja:
czemu on, a nie ja?
i powstanie zamęt
gorszy niż parlament!
No i tron wywalczy
Serb czy Portugalczyk,
bo król w Polsce śliczny,
gdy jest zagraniczny!
Jedność w Polsce wtedy, gdy się dach nam pali.
Jak myśmy te dziesięć wieków z sobą wytrzymali?
31 maja 1994 r.
(emisja 4.02.1995 r.)
I tylko Polską nikt się nie zajmie
Pod figowcem na Cejlonie
pokłóciły się dwa słonie,
a natychmiast trzy agencje
oceniają ich intencje.
Dla odmiany w Gwadelupie
ktoś wykąpał kota w zupie,
a już Rojter nie dowierza,
że ta zupa była świeża.
I tylko Polską nikt się nie zajmie,
choćby się premier zastrzelił z procy,
a przecież jakże by było fajnie
coś o nas słyszeć, choć o północy.
I tylko Polski nikt nie zauważy
choćby nam pływał rekin w basenie,
a przecież tak nam bardzo się marzy
nawet najmniejszy spicz wsienenie!
Gdzieś tam wódz plemienia Kuku
swego psa postrzelił z łuku,
a w godzinę potem media
wykrzykują, że tragedia!
Względnie w Anglii, w jakiejś chacie
któryś książę zgubił gacie,
a w dziennikach jest z tej racji
setki różnych spekulacji.
Tylko o Polsce nikt nic nie powie
choćby nam wulkan wyrósł pod Mławą,
a przecież wszystko stoi na głowie,
więc chyba mamy też jakieś prawo?
I tylko Polski nikt nie dostrzeże,
kiedy o innych piszą poema.
Już wiem, kochani, skąd to się bierze:
Nas w Europie po prostu nie ma!
30 września 1994 r.
(emisja 10.12.1994 r.)
Arena
Tańczą słonie na betonie,
pieprz mielony w trąbach kręci,
pod nogami szkło tłuczone.
Muszą, choć nie mają chęci.
Kiedy wydam dyrektywę,
że co proste, ma być krzywe,
na supełki szyje strusi
zaraz się powiązać musi.
Jaka śliczna ta moja arena
i okrągła tak prawie jak jajo.
Myślą ludzie: pozornie nic nie ma,
a uciechę szaloną z niej mają.
A mnie wolno tu robić, co zechcę,
gest mam wielki, przeciwnie niż czółko.
Niech mnie nikt po sumieniu nie łechce
gdy zwierzątkajak zderzaki w kółko.
Jam areny jest idolem
i zanurzam kota w smole.
Patrzcie, jak się śmiesznie dusi!
Ja kazałem, a on musi!
Kto powiedział, że to brzydko,
gdy żongluje małpa brzytwą?
Choć z wrażenia bledną twarze,
to żongluję, bo ja każę!
Robię to, na co przyjdzie ochota,
dla mnie skacząte pieski i strusie.
Kot nie przeżył? Wymieni się kota!
I tak jestem za dobrym tatusiem.
Co obchodzą mnie kocie poglądy,
albo to, co pies w głowie ukrywa.
Samodzielny żemjest, samorządny
i nazywam się tak, jak się nazywam.
30 września 1994 r.
(emisja 4.02.1995 r.)
Prawo to ja
Pośród chat kraszonych szpetnie
chłopię ciska się nie1etnie.
Buzia wredna, brudna nieco,
przymrużone oczka świecą,
właśnie gwoździem wziętym z płotu
oko kotu
wydłubuje
i tak sobie przyśpiewuje:
Prawo to ja.
Kopnięty prosiak biega w koło,
a wczoraj psa
związałem drutem za stodołą.
Koguta chlup
do studni, niech popływa sobie,
a kumpla w dziób
wyrżnąłem właśnie żywym drobiem.
Za czerwonym koszar murem
dni wesołe, dni ponure,
a pan kapral się przechadza,
w każdym kroku dźwięczy władza
i stąd pewnie to się bierze,
że żołnierze
go kochają,
głośno tupią i śpiewają:
Prawo to ja!
Jesteście kotem, szeregowy!
W tym błocie ma
być równy krok defiladowy
Do ziemi skłon,
skakać z ręcami przy skarpetkach!
Tę szczotkę won,
jęzorem kibel mi odetkać!
W zagubionych, szarych tłumach
stoi sobie mąż i duma.
Przeminęły lata młode,
władza go upiła mniodem,
był wspaniały, jest i będzie,
o czym wszyscy wiedzą wszędzie,
więc wygłasza to orędzie:
Prawo to ja!
Oooo! dla narodu dobra przecie!
Wszyscyście za?
Podziwiać będą go na świecie!
W szak każdy test
mej wiecznej racji wam dowodzi
i faktem jest:
nikt się mądrzejszy nie narodził!
Prawo to ja!
Państwo to ja!
Ja et mon droit!
Prawo to ja i mon droit
13 listopada 1994 r.
(emisja 8.04.1995 r. )
Won do pracy
Budujemy
starzy, młodzi,
nic nam z tego
nie wychodzi.
Komuniści -
sodaliści
i poganie -
parafianie.
Naprzód, wieszcze!
Wódki jeszcze!
Głos nasz dudni
jak psa w studni!
No, bo w tak zwanych minionych czasach
mało kto sobie popuszczał pasa,
wredne nieliczne żyli na stopie,
a rząd okrakiem siedział na chłopie!
Wybrani mieli wille i auta
i się w ponurych nurzali gwałtach.
I samochody, i pitne miody
dla nich, broń Boże for ewry body!
Im było wolno stawać na głowie
w jakimś tam Lańsku czy Arłamowie,
a lud znękany przez podłych zbójców
na wczasy jeździł do ciotki w Grójcu!
My tworzymy
w myśl analiz
feudalny
kapitalizm.
Socjaliści -
kontreformiści,
szewcy, tkacze
i partacze.
Trzeba cudu!
Naprzód ludu!
bokiem, rakiem
lub zygzakiem.
Aż zbudujemy wspaniały kraj nasz
i egzystencja tu będzie fajna:
W każdej chałupie basen i hamak,
nie tylko w willi ćwoka i chama!
Wszystkim po równo! Niech każdy liźnie
kapitalizmu nektar w ojczyźnie.
Kredensy z dessy, dwa mercedesy,
inkrustowane złotem sedesy!
Wczorajszy śmietnik zapachnie różą,
wszyscy mieć będą tłusto i dużo,
a więc zewrzyjmy dłonie, rodacy!
A kto jest przeciw, to won do pracy!
3 stycznia 1995 r.
(emisja 8.07.1995 r.)
Wysoki Sądzie!
Wysoki sądzie jedyny,
przeciem się przyznał do winy,
w zachodnim nie byłem raju,
do sprawy siedziałem w kraju,
jadłem ościsty chleb
i nie poszedłem na lep...
Wysoki sądzie najsłodszy!
Nie plotłem w Sejmie trzy po trzy,
(on pił wyłącznie czystą,)
nie byłem złym ateistą,
na pracy, twardej jak dąb,
zjadłem ostatni mój ząb!
Bo com ja winien, wysoki sądzie,
że los mi kazał żyć w takich czasach,
kiedy na morzu, przestworzu, lądzie,
niesłuszny pogląd swobodnie hasał.
Przyznaję żyłem z linią
niezgodnie
i niewłaściwem cenił osoby,
lecz sądź mnie sądzie trochę łagodniej
no i nie skazuj mnie na dobrobyt.
Wysoki sądzie wspaniały,
ja hiv'a nigdy nie miałem,
marzeń nie snułem krzywych,
(on nie
tknął prezerwatywy,)
a nawet, jak długom żyw,
nie wiem, co znaczy syf.
Wysoki sądzie kochany,
za co aż tyle, o rany?
Czy ze mnie zbój jest ponury?
Dlaczego tak z
grubej rury?
Czyż muszę w niesławie żyć?
Już lepszy zwyczajny kić.
Tyle mej winy, wysoki sądzie,
że urodziłem się w peerelu,
kręciłem w kółko jak wiór na
prądzie,
jak po topielcu mokry kapelusz.
Przyznaję teraz, żal mi szalenie,
żem się ze wstydu dzieckiem nie spalił
proszę więc skażcie mnie na więzienie,
lecz nie skazujcie na kapitalizm!
15 kwietnia 1995 r.
(emisja 12.05.1996 r.)
Koligacje
Koligacje to podstawa jest systemu.
Gdy on tobie, panie bracie, to ty jemu.
Koligacje
umacniają więź w narodzie,
koalicja przecie o tym wie na co dzień.
Gdy się uprą jacyś durnie
i trudności się napotka,
to załatwi sprawę w URMie
zięcia wuja
żony ciotka.
Weźmy: nawet rząd się zmieni
no i pójdzie coś na opak,
paru ludzi ma w kieszeni
stryjny szwagra córki chłopak.
No bo niech by nawet duże
sprawy wykrył jakiś blagier,
na to jest w prokuraturze
żony ciotki zięcia szwagier.
Jeśli mimo to dogoni
los i wpadnie się po szyję,
immunitet nam wybroni
szwagra wuja żony stryjek.
Koligacje dopomogą przetrwać burzę,
powódź w dole, pożar w centrum, wojnę w górze.
Na frustrację, konsternację, demokrację
żadne racje, tylko dobre koligacje.
Jeśli sąd nie bardzo wierzy
i obrona nie jest prosta,
to ma dojście, gdzie należy
wuja szwagra matki siostra.
Gdyby jednak ludzie podli
rozdmuchali ten przypadek,
umorzenie nam wymodli
ciotki zięcia szwagra dziadek.
Bo na dziadka dziś zwrócone wszystkie oczy,
bowiem ważnym i wszechmocnym jest
biskupem.
Nikt nam teraz wyżej pleców nie podskoczy,
zgodnym chórem całują go wszyscy
w dupę!
20 września 1995 r.
(emisja 1.01.1997 r.)
Zespół Meniera
W tym starym roku tkwiłem w domysłach,
w którą dziś stronę popłynie Wisła,
kto będzie szpiegiem, a kto gierojem,
co je plebana, a co je moje,
lecz więcej pytań teraz nie zbieram,
bo mam, kochani, zespół Meniera.
Jak się we łbie zakolebie -
odnajduję zaraz siebie.
Prztyczka dał mi palec Boży
no i raj mi się otworzył
Zaraz czuję się jak w sejmie
gdy rzyganko mnie obejmie,
polską czuję demokrację
polską czuję stanu rację,
bo wyjaśnia wiele spraw
ten Meniera zespół!
Paw!
Już mną niepewność żadna nie miota,
kto tu idiota, a kto ma kota,
czemu handluje pasterz mą duszą
i czy wielebni jadem ziać muszą,
kto tę nienawiść sieje i zbiera,
bo mam, najsłodsi, zespół Meniera!
Gdy ci we łbie się zakręci,
zaraz bledną różni święci
i za sprawę pokutnicy
na prawicy i lewicy.
Na los kraju stawiam kropkę,
równo rzygam na tę szopkę,
szpiegomania mnie nie gniecie,
żyję sobie w kabarecie, bo zawiłych nie ma spraw.
Jest Meniera zespół.
Paw!
Dziś mnie nie martwi chleba pół porcji
i wielka wojna w sprawie aborcji,
świetnie rozumiem, gdzie leży racja
i czy lustracja to demokracja
oraz kto kogo na co nabiera,
bo mam, kochani, zespół Meniera!
Jak nas mdłości chwycą z nagła,
to w dziewicy widzim diabła
i powiemy gdy kto spyta:
to kobita czy Rokita.
Przez Meniera w nowym roku
jasność mamy i ten spokój.
Teraz senat nie zaskoczy,
niech no tylko zamknę oczy
to kołowrót widzę spraw,
przez Meniera zespół.
Paw!
4 listopada 1966 r.
(emisja 1.01.1997 r.)
Zuzanna w kąpieli
Podglądają tu starcy Zuzannę
i uwagi wciąż czynią złośliwe:
Po cholerę że wlazła w tę wannę?
Tylko spójrz, jakie nogi ma krzywe,
chudy brzuch i pierś również nie taka.
Panie dzieju, to przecie pokraka!
Jak pretensji nie mieć do niej,
gdy bezbożnie pływa nago?
Nawet się to nie przysłoni,
no, chociażby nawet flagą.
Podglądają tu starcy Zuzannę
oburzeniem bluzgając co słowo:
Czemu ona nam strugać chce pannę,
gdy ma twarz, jak rzodkiewka, różową.
Usta jej to skomlące kundelki,
a i móżdżek też, widać, niewielki!
Lecz cóż czynić nam, panowie,
chociaż słuszne nasze sądy?
Orzeł siedzi jej na głowie
może dziobnąć za poglądy!
Podglądają tu starcy Zuzannę
nienawistne znajdując w niej wady:
te podrygi moralnie naganne
i te mało chrześcijańskie zasady!
Spójrzcie, jakie czerwone ma uszy,
pewnie w gwiazdy tatuaż na duszy!
Choć wartości nagość kazi,
z tej kąpieli jej nie ruszcie!
Jeszcze możem się narazić,
bo ma krzyż na zwiędłym biuście!
Gdy tak starcy bluźnią jej osobie,
panna z wanny się do nich wyłania:
Paszli won! A znajdźcie sobie
inny kraj do wybrzydzania!
5 listopada 1996 r.
(emisja 24.08.1997 r.)
Diabelska sprawka
Już najstarsi górale nie
wiedzą gdzie te diabły właściwie tu siedzą.
Pastuszkowie nie
wiedząteż prości,
gdzie to gniazdo występku i złości.
Bo diabłu zbrzydły
smoła i widły,
smażenie w kotle
i rajd na miotle.
A czart sobie przecie
mieszka w internecie,
bo tu jest przynęta
na inteligenta.
Grzechu wywiadowca
ma dziś komórkowca,
podwójną antenę
i jest dżentelmenem.
Już najstarsi górale nie wiedzą
gdzie te diabły właściwie tu siedzą,
a parlament się zmaga
z koszmarem:
gdzie należy zapalić ogarek.
Bo już nie w modzie
czary na co dzień
i wiedźm podróże
po Łysej Górze.
A czart siedzi przecie
w uniwersytecie
i z piekła ramienia kusi
do myślenia.
W grzeszny wbija nałóg
by korzystać z nauk,
a nie tworzyć śliczne
piekło empiryczne.
Więc najstarsi górale nie wiedzą
gdzie te diabły właściwie tu siedzą.
Lud znękany już
nawet nie pyta:
gdzie Boruta, gdy został Rokita.
Bo mamy z głowy
piecyk koksowy,
gdzie skwierczy
dusza Galileusza.
A czart żyje przecie
w twórcy i w poecie
i korzysta z łona
Żyda i masona.
Bo jesteś prochem i będziesz pyłem,
a twego bytu zbędny wysiłek,
gdy dusza grzechem
myśli skalana,
bo inteligent to brat szatana.
(emisja 6.12.1997 r.)
Kanapa
Stoją tu liczne, śliczne kanapy
poprzybierane w przeróżne kapy.
Na jednej krzyże, na
drugiej kwiatki,
na trzeciej wzorek urody rzadkiej.
Czwarta wysoka, a piąta płaska,
cała w koronkach oraz kutaskach,
na szóstej orły z
dziobami w prawo,
siódma bez nogi, stoi koślawo.
Siędę ja se, siędę
na tej czy na owej
i prezesem będę
grupki kanapowej.
Miękko mi się będzie
na poduszkach bujać,
kto ze mnąnie siędzie
to jest zwykła szuja!
Moją kanapę tradycja pieści,
aż trzy osoby się na niej zmieści,
co w myśl prastarych,
prapolskich prądów
reprezentują dziewięć poglądów.
Wieczysta chwała z kanapy kapie
bo tysiąclecie leży w kanapie:
liberum veto i nihil novi
i
wyrywanie piórek orłowi.
Siedzę ci ja, siedzę,
uśmiech mam na wardze,
braci mam o miedzę,
ale nimi gardzę.
Inni, co na fali
odbierali chwałę,
to się ze mnie śmiali.
No i co? Wygrałem!
11 lutego 1997 r.
(emisja 6.12.1997 r.)
Festyn narodowy
Świateł blask,
wokół wrzask
i święci tańczą w takt melodii
Pije tłum
tani rum,
a paru to się
nawet modli.
Błyszczą skry,
rozum śpi
i już demony trą swe oczy.
Huczy bas,
taki czas,
że nikt demonom nie podskoczy.
Dyktatura wolności
tanecznym nadeszła krokiem,
świt nowej moralności
do brudnych
zagląda okien.
Swobody dyktaturę
przywiał nam wiatr nadmorski,
w nią, narodzie, daj nura,
nareszcie swoją Polskę.
Nadszedł czas
zdroju łask
i wygładzania orłu piórek.
Pełny luz,
jedzie wóz
pełen foteli oraz
biurek.
Niesie świt
nowy byt
i tłum radośnie w bęben wali.
Zmory won,
wniosek stąd,
że rację miał niejaki Kali.
Dyktatura wolności,
za mało jej było, za mało!
znów odkopiemy kości,
by się napawać ich
chwałą.
Swobody dyktatura,
to praw naturalnych prymat.
rozklejmy obelgi na murach,
może to naród wytrzyma!
8 października 1997 r.
(emisja 6.12.1997 r.)
Zlustruj mnie
Czas nam wykazać się wspaniałym ducha hartem,
jak pod Austerlitz cesarz Bonaparte.
Czas społeczeństwu uświadomić, co jest złe,
więc dla narodu dobra jawnie wzywam cię:
Zlustruj mnie,
jeżeli na tym ci zależy.
Zlustruj mnie
i zobacz, co tam w środku leży.
Zlustruj mnie.
Wszystko złe
mi powyciągaj na ten stolik,
no, zlustruj mnie,
wszak jesteś Polak i katolik.
Ja oczywistych sił nieczystych się nie boję
i się nie boję nawet samych braci Rojek.
Ja o tym marzę w ciche noce oraz dnie,
i dla narodu dobra, bracie, proszę cię:
Zlustruj mnie,
obejrzyj mi sumnienia środek,
przełam się
i sprawdź, czym zdrajca i wyrodek!
Zlustruj mnie.
Grzechy me
pod srogie sądy daj biskupie.
Weź i w kupie.
No, zlustruj mnie!
Co mi zależy, mam to w dupie!
(emisja 31.12.1997r.)
Szanta polityczna
Foka luz, wyczuj blues,
gdzie jest racja.
Na łbie guz, ale mus,
demokracja!
W górę miecz, grota precz,
bo w dnie sito.
Wali ciecz w naszą Rzecz
pospolitą.
Gdy nam żywioł wokół wzbiera,
kiedy, kurna, jak nie tera!
Niech tu wieje, niech tu leje,
gdy na sukces są nadzieje.
Ahoj!
Na wantach wiatr historii śpiewa,
Ahoj!
raz woda , a raz krew zalewa,
Ahoj!
wytrzeszczaj gały, ciągnij fały,
tylko mi nie przeginać pały!
Chłopie, bier za ten ster,
nic nie pękaj.
Przepchnie nas jakiś czas
boska ręka.
Jasny gwint, w mordę wind
ode Gdańska,
aby mit dalej kwitł,
naród klaskał.
Gdy nam żywioł wokół wzbiera,
kiedy, kuma, jak nie tera.
Niech się wali, niech się pali,
skoro żeśmy to wygrali.
Hej,ohej!
Nie tęsknić za różowym lądem!
Wichrze, wiej!
I nowy przywiej nam porządek.
Pewność miej tych z góry uratuje ponton,
hej, ohej!
A ty się top na własne konto!
21 września 1997 r.
(emisja 31.12.1997 r.)
My, naród
To my, naród, my wielki big people,
i tak wiele zawdzięcza nam wielu,
kraj odrodzim, co ledwie nam zipie,
a więc w butach trza być na weselu.
Hejże, hej, dobra nasza, narodzie
dojrzeliśmy nareszcie jak śliwki,
teraz już się kochamy na co dzień,
a ty będziesz miał trochę rozrywki.
Poloneza prowadź, wodzu,
co tam, panie, w polityce?
Już swobodnie ludzie chodzą
na czerwonym świetle sobie przez ulicę.
Tylko ślepy martwym okiem
nie dostrzeże w sprawie sensu,
tak swobodnym chodzim krokiem,
wolność, równość i braterstwo i nonsensus.
To my, naród, my wielki big people,
Europie moralność przekażem,
pobożności do NATO dosypiem,
kraj masoński zarazim ołtarzem.
Hejże hej , dobra nasza rodacy,
choć pialiście komuchom na grzędzie,
ideolo byliście nie tacy,
Gębę myć, suknię prać - znać nie będzie!
Poloneza rżnąć, Jankiele!
tony polskie, sny wspaniałe.
Przyjdź, chochole, na wesele.
Zatańcz z nami chodzonego nam na chwałę.
Poloneza tańcz, narodzie,
straśnie polskie rób że miny.
Szał od święta, świr na co dzień,
lizing szczęścia wydzielany na godziny.
Ewangelik z agnostykiem,
Żyd z masonem w drugiej parze,
zanim w tańcu coś wysmażym,
wszystko w etos wali bykiem.
Alternatyw, panie święty, żadnych ni ma!
Jak ten etos, rany boskie, to wytrzyma!
2 listopada 1997 r.
(emisja 13.04.1998 r. )
Koński rząd
Nawet koński rząd książęcy,
co kosztował sto tysięcy,
wykąpany w złotych blaskach,
cały w perłach i w kutaskach,
nie tak piękny jest, a skąd,
jak ten nasz wspaniały rząd!
Cyrkonie, opale,
co świecąwspaniale,
agaty, topazy,
cudowne okazy,
turkusy, szafiry,
brylanty konspiry.
Rubinom tylko zasię,
bo kolor nie na czasie.
Nawet koński rząd hetmański,
przebogaty, wielkopański,
z podogoniem całym w złocie,
z uzdą, co kosztuje krocie,
nie tak piękny jest, a skąd,
jak ten nasz wspaniały rząd!
Bursztyny, nefryty,
buzki, chryzolity,
żadne liche szkiełka,
etos w świecidełkach,
gdański szlif przeczysty,
rżnięty pampersisty.
Rubinów tylko nie ma,
bo to przebrzmiały temat.
Choć z tym rządem nam do twarzy,
to powtórnie się nie zdarzy.
Naród, co los dzierży w dłoniach,
ma dziś rząd, lecz nie ma konia,
Matko Buzka, kurz i dym,
kiedy jechać nie ma czym!
1 marca 1998 r.
(emisja 13.04.1998 r. )
Tango arogantino bez lewych nóg
Krok jeden w przód,
dwa kroki w bok
bez lewych nóg
wykonaj skok.
Pomoże Bóg
gdy etos gra,
krok jeden w przód,
do tyłu dwa.
To nowy taniec, prawonożny jest w pozycji,
co teraz służy naszej słodkiej koalicji,
gdy amputacji lewej nogi bóle miną,
zostanie tango
arogantino.
By prawe nogi nie przyrosły do podłogi,
choć płoty łatwiej przeskakiwać w obie nogi,
prowadzi swoich pięknyjak sam Valentino
wodzirej w tangu
arogantino.
Skok jeden w przód,
do tyłu dwa,
zapewnia wódz
i rację ma.
Bez lewych nóg
tańczyć się da.
Skok jeden w bok,
do tyłu dwa.
Arogantino to jest taniec opętaniec.
Ten taniec śmiało lat dwadzieścia tu zostanie.
Kaleki naród nad popiołem i ruiną
doceni tango
arogantino.
Tango nakarmi nas, ogrzeje i oświeci,
No i bezbożnie nie podnieci naszych dzieci,
a opozycji brudne śmiecie zaraz spłyną
w powodzi tanga
arogantino.
Kto obok tańczy, ten ma pomysł opętańczy,
arogantino mamy prawo tylko my zatańczyć!
Bo naród musi być jak lawa,
więc, narodzie, prawa, prawa, prawa!
Kto tam znów rusza lewą? Czy się wściekł?
Arogantino, arogantino,
to jest nasz program na dwudziesty pierwszy wiek!
28 lutego 1998 r.
(emisja 13.04.1998 r.)
Przecudne pisanki
Dmuchnęlim w fanfarę, wymietlim co stare
z szumem orlich skrzydeł, jak to teraz w modzie.
Prawdziwych wartości podnosim transparent,
więc nasze sukcesy podziwiaj narodzie:
Przecudne pisanki,
te orły, baranki,
lustrowane piórka
ze świra powtórka.
Więc ciesz się narodzie,
masz jaja na co dzień,
pieprzone, na twardo
i jaja z kokardą.
A wydmuszki z kwadratowych jaj
politycznie się pięknie wyróżnia.
Na skorupkach hasło: nasz jest kraj,
no a w środku czarna próżnia.
Zacięło się trochę i trochę nie wyszło,
wielkiego przełomu nie skończym w tym wieku,
bo naród marudzi i łapy myć przyszło...
Na razie. na święta. masz od nas człowieku:
Przecudne pisanki,
te orły, baranki,
te pampersie piórka
i buzkowa córka.
Więc ciesz się narodzie,
że jaja są w modzie,
choć gnoju w nich kupka,
to śliczna skorupka.
I wydmuszek z kwadratowych jaj
rośnie szereg wciąż nowy i nowy.
Producenci! Rzucajcie na kraj
kapelusze do głów kwadratowych.
A ty zaś narodzie, tak ze wsi jak z miasta,
święta czy nie święta, jajami nie szastaj,
bo musi się kiedyś odrodzić ten kraj,
a jak się odrodzi? Bez jaj?
1 marca 1998 r.
(emisja 20.06.1998 r.)
Czterdzieści i cztery
Połączym wspaniale
Kujawy z Podhalem,
powstanie więź nowa
z Elblągiem Krakowa,
obdarzym też łaską
i Białą Podlaską,
a ojcowską skałę weźmiem mocno w pół
i wreszcie przestawim grubym końcem w dół.
Ele mele dudki,
kotek hop przez płotek,
plan w zamyśle krótki:
do dna i z powrotem.
Koci koci łapci,
ene due rabe,
wyłaź, bracie, z kapci,
trzeba zjeść tę żabę.
Szpieg wiedzie do NATO
i czcimy go za to,
o prawdę po szkołach
nikt durny nie woła,
za to pod cmentarzem
strajkują grabarze,
więc Pałac Kultury weźmiem mocno w pół
i wreszcie przestawim tą iglicą w dół.
Entliczek pentliczek,
stryjek zmienił kijek,
czerwony stoliczek,
na nim czarna bije.
Rapete papete,
cacy cacy lali,
główkują kolesie
plan się nie zawali.
Czarne i czerwone
zgodnie chcą do nieba
bez uników już żadnych i sporów,
bo wbrew diabłu
zatwierdził co trzeba
pan prezydent obojga kolorów
Urody reformy
lira nie wysłowi,
lecz jak teraz normy
wcisnąć narodowi?
A jak się nie uda,
a jak nie wypali
i zawiodą cuda,
to na kogo zwalim?
Bo wpędził nas w bidę,
z naszego wyboru,
chytry pan prezydent
obojga kolorów.
Hejże hej, Polaku,
lepiej nie podskakuj,
bo nasz trud dopieszcza
wielki cytat z wieszcza.
A imię jest jego czterdzieści i cztery,
kochany narodzie, zrozum do cholery,
poszerz horyzonty, bo masz trochę ciasne,
czterdzieści i cztery i wszystko jest jasne.
4 maja 1998 r.
(emisja 20.06.1998 r.)
Daj im wreszcie, dobry Panie,
czego chcą
Daj im wreszcie, dobry Panie, czego chcą,
daj im martwy, bez sąsiadów, pusty dom,
w nim sto kaplic do nawiedzeń
i sto trybun do posiedzeń
no i dupy daj żelazne chorym snom.
Daj im wreszcie, dobry Panie, czego chcą,
daj im w rękę faryzejski, tępy łom
do robienia szumu w tłumie
i do wyważania sumień.
i daj kije bejsbolowe przeciw łzom.
Daj im wreszcie, dobry Panie, czego chcą,
daj im radość z tej zabawy pustą grą,
nieśmiertelną daj im rację,
słuszną dehumanizację
i śmietniki daj pachnące przyszłym dniom.
Daj im wreszcie, dobry Panie, czego chcą.
Politykom daj z ambony siłę lwią,
w spracowane łapy tłuste
od pokropków i odpustów
bez podatku przekaż hojnie cały plon.
Daj im wreszcie, dobry Panie, czego chcą,
tę prawdziwą, starą Polskę pokryj rdzą,
skłóć do reszty brata z bratem,
upij naród konkordatem,
niepotrzebnych jajogłowych daj na złom.
Daj im wreszcie, dobry Panie, czego chcą,
Słodki samouwielbienia podaj brom,
a nas niechaj Twoja łaska
wyśle gdzieś na Madagaskar,
by nie słyszeć, komu tutaj bije dzwon.
4 kwietnia 1998 r.
(emisja 28.11.1998 r.)
Prorodzina
W samym środku Europy, panie bracie,
kraj wspaniały się rozwija jak ta lala,
a na stołkach ważne siedzą tu postacie
i wspólnota je radośnie w jedno scala.
Człowiek bowiem to nie żadna jest machina,
by samotnie stał jak kombajn na rozstaju,
jedna wielka winna tutaj być rodzina,
co się bardzo kocha w tym rodzinnym kraju.
Stryj, co myśli ma kalekie,
przyda się, bo jest endekiem.
Ciocia Klocia, panna czysta
cichcem śledzi antychrysta,
nic wszelako to nie wadzi –
gdzieś i ciocię się posadzi.
Rękę pewnie tu przyłoży
prezes banku wuj Ambroży.
Bo rodzina, bo rodzina, bo rodzina
najwspanialszy to reformy naszej finał.
O rodzinę dba pan premier, pan senator,
pan prezydent nawet też się zgadza na to.
Żadne schody i przeszkody, żadne cienie,
gdy byt lepszy prorodzinny nam się kroi.
Kapitalizm kapitalne ma znaczenie,
gdy biznesem obracają sami swoi.
No i stale już tak będzie:
siostra wodza na urzędzie,
Staś bratanek wygrał duchem,
zięć premiera dostał fuchę,
szansę sobie też wyrówna
płocka petromarszałkówna
i pokaże ci rodzina, narodzie
gdzie się zgina dziób pingwina.
10 października 1998 r.
(emisja 1.01.1999 r.)
Rok sukcesów
Mocnym pała, mądrym chała
i nauki kardynała,
chudym dieta, grubym uczta,
wy rządzenia nas nie uczta!
Prorodzinna kwitnie sitwa,
dzieciom brednie, małpie brzytwa,
przez następne tysiąclecie
stara śpiewka, pomożecie.
Pomożecie, pomożemy.
Każdy sobie, a my sobie,
każdy sobie rzepkę skrobie.
Pomożecie, pomożecie,
przecie chcecie.
No i znowu minął cały rok upojny,
na ozdobę go zapiszmy i na chwałę,
jeszcze nikt na górze nie wywołał wojny,
a to przecie osiągnięcie jest wspaniałe.
No i znowu minął cały rok sukcesów,
negocjacji między młotem a kowadłem,
pięknych ustaw, lecz kompletnie bez adresu
i w Brukseli smarowania dupy sadłem.
Dzieci babom, zboże chłopom,
pochwalże nas Europo!
Brak marchewki, trochę kija,
transformacja się rozwija.
Biedą nam zawraca głowę
społeczeństwo przypadkowe.
Rząd sukcesy ma i basta,
tylko naród nie dorasta.
Nie dorasta.
Oni sobie, a my sobie,
każdy sobie rzepkę skrobie.
Nie dorasta, nie pomaga,
nie pomaga, ta hałastra.
No i znowu minął cały rok wolności,
dzięki której paru swoich mogło pożyć,
ucz się Polsko solidarnej pazerności,
bo z pomnika Dziadek kopa nie przyłoży.
Komu urząd, synekura czy parafia,
taka gratka po raz drugi się nie trafia.
Jak wpieprzycie się na minę, będzie gorzej,
bo ten naród może więcej nie pomoże.
13 listopada 1998 r.,
(emisja 1.01.1999 r.)
Teoria i praktyka
W przecudnym pałacu, pod grecką attyką
spotkały się raptem teoria z praktyką.
Teoria wspaniała, z oczkami jak gwiazdy,
a praktyka gnuśna i bez prawa jazdy.
I zaraz teoria wytknęła praktyce,
że chód ma niepewny i blade ma lice,
a smętna praktyka odrzekła teorii,
że nie ma w niej życia, choć świeci od glorii.
Teoria zawyła, zielona od stresu,
że przecież jest ona kolebką sukcesu,
praktyka odparła, że gniew jej rozumie,
lecz cudów to ona wyczyniać nie umie.
Więc srogi gniew obu zaiskrzył na stykach
i jęła się spierać z teorią praktyka,
teoria zaś gardząc szermierką na słowa,
zaczęła praktykę normalnie flekować.
Rąbała na odlew bejsbolem po uszach
i tak to z praktyki wyniosła się dusza.
W pałacu pękł sufit, zawalił attykę,
tak jest, gdy teoria morduje praktykę.
13 listopada 1998 r.
(emisja 10.07.1999 r.)
Los kabalieros degrengolada
Raz do miasteczka bez wyobraźni,
gdzie wójt plebana miał za sąsiada,
na białych koniach przybyli ważni
los kabalieros degrengolada.
Na głowach lśniły im pawie pióra,
na piersiach orły, mucha nie siada,
harde oblicza, prężna postura
los kabalieros degrengolada.
Los kabalieros hej wiśta wio,
degrengolada vivat ho ho.
I zaraz rzekli: paskudne normy,
na solidarne zmienić wypada,
i wprowadzili cztery reformy
los kabalieros degrengolada.
Wódz ich kampanią zarządzał skrycie,
koleś za niego frazesy gadał
i narodowi upletli życie
los kabalieros degrengolada.
Los kabalieros hej wiśta wio,
degrengolada, i to jest to.
Jęli się w końcu różnych przekrętów,
w walce o stołki rozkwitła zdrada,
i zlustrowali się do imentu
los kabalieros degrengolada.
Cztery reformy Apokalipsy
zostały po nich na polu nędzy,
każda ma w uszach słuchawek klipsy,
by nie przegapić brzęku pieniędzy.
Los kabalieros hej wiśta wio,
degrengolada i czwarte dno.
Pogrzeb odpada, więc defilada,
degrengolaaada.
7 maja 1999 r.
(emisja 10.07.1999 r.)
Wszystko płynie
„Wszystko płynie” rzekł filozof i miał rację,
bo na myśli miał tę polską demokrację,
przeto mocząc owczy serek w kwaśnym winie,
zaklął se i przepowiedział: wszystko płynie!
Płynie nuda,
płynie wóda,
w zupie pływa barakuda,
płyną chmury,
szambo z rury,
nawet przykład płynie z góry.
Płynie mowa
budżetowa,
zamiast forsy słowa, słowa.
Płyną łaski
za oklaski,
wpływa projekt bzdur do laski.
Przeto różne władze czynne
porozpuszczać chętka łechce,
i uczynić całkiem płynne
wszystko to, co płynąć nie chce.
A ma płynąć, bowiem wszelkie ciało stałe,
choćby nie wiem jakie słuszne i wspaniałe,
cholerycznie jest stabilne, i w tym bieda,
bo się nagiąć ideolo raczej nie da!
Stoi życie
w bylebycie,
gdy pod bliźnim ważne rycie,
przestój mają
huty w kraju,
stoją chłopy na rozstaju.
Stoi racja,
tamtadracja,
słabo stoi demokracja,
coraz gorzej
stoi orzeł,
lecieć w gówna wszak nie może.
Filozofa trza poprawić, drodzy moi,
bo realia mili państwo, mamy inne,
co ma płynąć, to akurat w Polsce stoi,
tylko prawo, wte i wewte, tylko prawo,
tylko prawo, jak to szambo, ciągle płynne.
7 maja 1999 r.
(emisja 26.02.2000 r.)
Znikoma szkodliwość społeczna czynu
Szedł Maniek ulicą
tylko po trzech piwach,
no, może dla picu
troszeczkę się kiwał.
Prosił się o kopa
nieuważny dziadek,
więc go Maniek skopał
niechcący. Wypadek.
I znikomą szkodliwość społeczną czynu
pan sędzia tu orzekł, pan sędzia jest fajny,
i choć się na Wólkę ten dziadek przewinął,
to Maniek powrócił na łono ferajny.
Przez znikomą szkodliwość społeczną czynu
cudowna przed Mańkiem rozkwitła kariera,
w czas wielkiej demolki na szambie wypłynął,
no bo kiedy, kurna, jeżeli nie tera,
ferajna poparła i wykluł się z niego
bezstronny fachman w kodeksie Kalego.
Zrobił Maniek kasę
na wielkim przekręcie,
teraz on ma pasję
działać w parlamencie.
No i jaka kwestia,
no i o co draka?
Dla skarbu to pestka,
a szkoda chłopaka.
I znikomą szkodliwość społeczną czynu
prokurator stwierdzi, jak się o tym dowie.
Nim lata kadencji Mańkowi przeminą
to będzie mieć Polska co innego w głowie.
I znikoma szkodliwość społeczna czynu
pomoże, gdy Mańkom afera nie zagra,
bo sąd niezawisły to cyrk albo kino
i państwa demolkę popiera paragraf.
Choć to się nie tyczy przypadku każdego
ja ukradłem – dobrze, ty ukradłeś – źle
i kodeks Kalego tak nam fonctione.
28 stycznia 2000 r.
(emisja 17.06.2000 r.)
Gminny western
Była raz gmina, królewna gmin
w kraju, gdzie system wartości władał,
a te wartości wcielała w czyn
demokratycznie wybrana rada.
A zasiadało w tej radzie trzech:
czarny, czerwony i ten nijaki,
czasem łza była, a czasem śmiech,
póki nie doszło do ciężkiej draki.
Ollarioo, juhuu, juhaa,
już się robi zawierucha,
Ollarioo, juhaa, juhuu,
łupu cupu po kożuchu.
Komu stołek, pod kim dołek,
komu osinowy kołek,
kogo w mordę oraz po co –
to załatwić trzeba nocą.
Czarny na puli okrakiem siadł,
karty rzuciła cała ferajna,
a do salunu łbem naprzód wpadł
komisarz, piękny syn Frankensztajna.
Krzesła jak wróble latały w krąg,
wielki żyrandol spadł na pianistę,
już czerwonemu zabrakło rąk,
nijaki stracił zęby parzyste.
Ollarioo, juhuu, juhaa,
ktoś pod stołem oddał ducha,
Ollarioo, juhaa, juhuu,
w mordobiciu nie ma druhów.
Z buta dostał Maniek blady,
w kiblu tłuką się dwie baby.
Reuter twierdzi, że tu za to
grozi interwencja NATO.
Rząd się chwieje, moc truchleje
Europa z nas się śmieje
i odpływa jak ten kochaś w siną dal.
A o co ten łomot?
Ten pożar, a po co?
Jak zwykle o szmal.
25 maja 2000 r.
(emisja 27.05.2000 r.)
Faites vos jeux
Cel uświęca środki,
śmiało więc do celu,
w kartach same blotki,
ruletka w burdelu.
Króla bije dama,
dupki biją asy,
byleby na chama,
byle bliżej kasy.
A z głośnika płynie zdrowa,
ożywcza jak cyjanek,
ojca Sromotnika mowa
w świąteczny poranek.
Faites vos jeux, messieurs, dames, faites vos jeux,
róbcie grę, nie dajcie gnić kartom,
mały przekręt i nie będzie źle,
jeszcze rok, jeszcze dwa tego fartu.
Faites vos jeux, messieurs, dames, faites vos jeux,
róbcie grę, choć paru już klęczy,
krupierowi nie mówi się „nie”,
kiedy w puli dwa lata kadencji.
Ojciec chrzestny czuwa
w niszy za aniołkiem,
jeśli jest obsuwa,
to wymienia stołki.
Nie wypuszcza z dłoni
dywidendy z zysku,
kto mu się nie skłoni,
to bierze po pysku.
Krążą w kółko stanowiska,
cenić trza człowieka,
zarobiłeś, no to pryskaj,
bo lustracja czeka.
Faites vos jeux, messieurs, dames, faites vos jeux,
wstęp tu tylko z rodziny ma koleś,
ojciec chrzestny pozwoli na grę,
jeszcze jest trochę szmalu na stole.
Faites vos jeux, messieurs, dames, zamknąć drzwi,
dzisiaj tylko na czarne się stawia,
no i cześć, no i rien ne va plus,
wdzięczny naród może tylko puścić pawia.
21 marca 2000 r.
Turkawka
Siadła turkawka raz na kominie
i zakrzyknęła – Polska nie zginie,
poginąć mogą wszyscy o miedzę,
Polska nie zginie, bo ja tu siedzę.
Hej, ha, o mój święty Boże
ta turkawka to jak orzeł.
Lecz chłop akurat zapalił w piecu,
bo cholerycznie przemarzł na wiecu,
dym jak kadzidło pióra ogarnął
i przemalował ptaka na czarno.
Hej, ha, żadna to przeszkoda,
bo na czarne teraz moda.
Wieść się rozeszła po całej gminie,
że u sąsiada cud na kominie,
lud się zgromadził i dostał czkawki,
no bo nie widział świętej turkawki.
Hej, ha nieba to jest sprawka,
jaka święta ta turkawka.
Wnet kraj ogarnął entuzjazm wielki,
w chałupach pito szampan z butelki,
że Polska krajów przewodzi stawce
przy świętobliwej, czarnej turkawce.
Hej, ha będzie śmiech po szyję
gdy turkawkę się umyje
i odsłoni jej się brzydko
diabli ogon i kopytko.
2 października 2000 r.
(emisja 27.10.2000 r.)
Już po herbacie
Przyspieszajcie,
trzeba zdążyć przed potopem.
zagarniajcie
i podnoście sobie stopę.
Przyspieszajcie,
czas nie czeka i ucieka,
uwłaszczajcie,
trzeba zadbać o człowieka,
gazu dajcie
nim okazja pryśnie w dal,
póki krąży w okolicy jakiś szmal.
Już po kompocie, już po herbacie,
nie zdążysz bracie,
zatańczyć jeszcze kontredansa,
odpływa ostatnia szansa,
stoisz bez parasola na słocie,
już po herbacie, już po kompocie.
Odbijajcie
szybkim ruchem się od dna,
obsadzajcie
wszystko, co się jeszcze da,
byle żwawo, dajem hasło.
Błysnęło, zawrzało no i zgasło.
Nim wypuścim władzę z paszczy,
niech rodzina się uwłaszczy,
nawet i pissuardessa
też być musi z AWueSa.
Już po kompocie, już po herbacie,
nie zdążysz bracie,
chyba się znajdzie kilka sposobów,
by cię oderwać, bracie, od żłobu,
próżno brudnawe pucujesz dłonie,
już po herbacie, już po sezonie.
Teraz by losu odwrócić grot,
musi znów Lechu skoczyć przez płot
styropian znowu składać w ofierze,
bynajmniej już się nikt nie nabierze.
21 września 2000 r.
(emisja 27.02.2001 r.)
Hej ostatki
Jak finał to finał,
już post się zaczyna,
ostatnie rozdanie,
ostatki przy ścianie.
Hej ostatki, hej, ostatki, ostateczki,
nalej wina słodziutkiego do szklaneczki,
popraw wódą tak serdecznie, tak od serca,
bo już jedzie nasz wyśniony spadkobierca.
Policję zabierze,
bo mu się należy,
do sądu wejść nie da,
bo jego to scheda,
brzuch za naszą sprawą pana nie zaboli,
będzie miał bez liku wesołych roboli.
Oddajcie także mnie,
bo od pół wieku jestem niczyj,
oddajcie także mnie,
takich jak ja tu nikt nie liczy,
oddajcie także mnie
bo się do życia nie nadaję,
oddajcie także mnie,
ja przecież jestem ciężki frajer.
Nie daj Bóg ktoś zmieni jeszcze strunę
i odbierze mi tę premię za komunę.
Hej ostatki, hej ostatki, ostateczki
dla córuchny, dla babuni, dla mateczki
i dla taty, co ma łaty i dla dziadka,
co po dworcu na bosaka chodzi w szmatkach.
Szmaty w modzie, tańcz narodzie,
rżnij mazura na swobodzie,
nie kładź się pod mostem rano,
bo most także już oddano.
Pojawił się ścisły
pretendent do Wisły,
drugi zwrotu chce w funtach
za Kolumnę Zygmunta,
trzeci miliard bierze za wschodnie rubieże,
i za los, co przepadł w gruzach na parterze.
Oddajcie także nas,
pan dostał w spadku nasze ego,
oddajcie także nas,
przecież jesteśmy do niczego,
oddajcie także nas,
myśmy podnieśli z ruin schedę,
panu za biedę
stworzyli eden,
bo nas ta dewiza sławi
czapkę sprzedać, pas zastawić,
nie zginęła, no to zginie,
precz z bękartem po Stalinie,
dalej rzędem w ślad za trendem,
kaniec filma, czyli ende.
2 lutego 2001 r.
(emisja 19.01.2001 r.)
Karczma
Tam, gdzie malwa chyli liczko,
stoi karczma pod kapliczką,
zrąb dębowy, a na czele
skrzyżowane karabele.
Brama – cud jak mało która,
ponad bramą pawie pióra,
w zimnej łaźni zamiast mydła
puszą się husarskie skrzydła.
Pasy słuckie ze ścian wiszą,
maciejówki się kołyszą,
dzik z plastiku skwierczy z rożna,
tylko wyżyć tu nie można.
W europejskim, panie dzieju, przyszłym raju
stoi bardzo śliczna karczma na rozstaju,
kto zechce to lezie tu, kurna, przez próg
i nawet nie wytrze, psia jucha, se nóg.
A dostatek mógł tu leżeć jak na misie,
wschód z zachodem, panie dzieju, spotkałby się,
wypił z dzbana za spotkanie aż po dno
i zapłacił co należy, a tak co?
Co dzień pcha się tu kto żyje,
darmo nażre i napije,
z gościnności karczma słynie,
lecz nie palą już w kominie.
Bo za friko wyprzedano z dachu gonty,
już bez okien świeci front, jak dziury w serze,
nie za długo tu postoją cztery kąty,
bo i ściany po kawałku się rozbierze.
A karczmarzowi problem przyświeca
jak zreformować wyprzedaż pieca.
Hej, karczmarzu, hej, karczmarzu,
nie zapomnij złożyć kafli na ołtarzu.
A karczmarza tylko dusi żal najszczerszy,
że nie sprzedał karczmy hurtem w siną dal,
przyjdzie potop, czyli wiek dwudziesty pierwszy
i następcom pozostanie tęsknota, smutek, żal.
A tymczasem tu kwitną maliny
i diabeł z kruchty się śmieje,
a my, co se w karczmie siedzimy,
wypijmy za jakąś nadzieję.
29 listopada 2000 r.
(emisja 31.03.2001 r.)
Tenorów trzech
Tenorów wielkich trzech
zaśpiewało pieśń nową, bojową,
tenorów wielkich trzech
rozśpiewało się nam koncertowo,
jeden śpiewał basem,
że się zmieni z czasem,
drugi tę kanconę
ciągnął barytonem,
trzeci zaś wydalił zdrowy
dyszkant koloraturowy.
Platforma jest lekiem na wszystko,
z platformą się wyjdzie na czysto,
bo platforma to narodu obstalunek,
to ratunek oraz trunek na frasunek,
z tej platformy jak rakiety strzelą normy,
nowe formy, proszę państwa, i reformy,
wspaniałe to miejsce na grę,
e viva platforma, ole!
Tenorów wielkich trzech
nowe fraki włożyło dla draki,
tenorów wielkich trzech
twarz zmieniło nie do poznaki,
naród nie jest głupi,
więc i to też kupi
i znowu uwierzy,
bo co mu zależy,
w dłoń kłonica oraz orczyk,
ciach, i program przedwyborczy.
Platforma jest świetna na wszystko,
z platformą każdemu jest blisko,
bo taktyka zmiany byka na indyka
zewrze naród, że zaiskrzy mu na stykach,
gdyby jednak nie wypalił ten argument,
to tenorzy się przeniosą na postument
i znów będzie miejsce na grę,
e viva postument ole!
Bo powiedzcie ludzie sami,
czy to ważne, co się plącze pod nogami.
Czy z platformy nowe formy słuszne są,
grunt to wąsik, czułka dąsik i bon ton.
26 lutego 2001 r.
(emisja 2.06.2001 r.)
Wszystko już było
Od Bugu do rzeki Odry,
tudzież od Tatr do Bałtyku,
gdzie kiedyś rządził sam Chrobry,
rozbrzmiewa chór kierowników.
Panoszy się tolerancja,
bandzior się kłania ofierze,
nie grozi żadna frustrancja,
aż dziwne, skąd to się bierze.
Bo wszystko już było w tym cudownym kraju,
czerwone z zielonym i czarne z nijakim,
czort nam proponował wstąpienie do raju,
anioł zaś do piekła wytyczał nam szlaki.
A wszystko już było, nawet ta platforma
co myśli, że gębą coś nowego skleci,
odgrzewany amok, kompostowa forma,
więc może by przydał się wreszcie ktoś trzeci.
Na przykład Czarniecki,
co Szwedom przyłożył,
albo król Jan Trzeci
Turkom nie dał pożyć.
Kościuszko, człek ludzki,
chłopom życie słodził,
a Dziadek Piłsudski
Polskę oswobodził.
To wszystko już było w tej cudownej ziemi
martwe bohatery i żywi złodzieje,
może zrodzi się heros i co nieco zmieni,
więc póki żyjemy nie zgasną nadzieje.
Choć wszystko już było na tym łez padole,
orzeł inwalida, w szambo nie poleci,
dwie gęby na łebka i ta miedź na czole,
więc może by przydał się wreszcie ktoś trzeci.
Tylko nie następny
kurek na dzwonnicy,
burdel od podwórka,
kruchta od ulicy.
I łap całowanie
w forsie zanurzonych,
więc trzymaj nas, Panie,
z dala od ambony.
Bo wszystko już było, ale wraca nowe,
czort pazerność zasiał na ojczystej glebie,
przelicza się dochód za sny narodowe
biada pasterzom, którzy pasą samych siebie.
26 kwietnia 2001 r.
(emisja 28.04.2001 r.)
Wielki brat
Mówią ci, narodzie, że błądzisz,
że masz łupież, dzioby i trądzik,
a tu czyste wszystko, przejrzyste,
jak ta łza jest każdy minister.
Nikt cię z chwały i czci nie obrał,
każdy przekręt dla twego dobra,
gdyby dno cię znowu dopadło,
na to stoi tu proste zwierciadło.
Lustereczko, lustracyjko, powiedz przecie,
czyż nie myśmy są najlepsi na tym świecie,
lustereczko, debileczko, wielki bracie,
pochwal urok od fryzury aż po gacie.
Lustereczko, półgłóweczko, daj konkretny
obraz świetny nas szlachetnych, wielodzietnych,
narodowi daj kulturę, jakiej pragnie,
a już on się do sitcomu łatwo nagnie.
Tragedyją byliśmy długo,
pawiem narodów i papugą,
cierpieliśmy, bo na nas padło
patrzeć w strasznie krzywe zwierciadło.
Nowy świat, nowy ład wymodził,
ubaw jest i o to tu chodzi,
wielki brat narodowym gustom
kryształowe pokazał lustro.
Lustereczko, paranojko, powiedz przecie,
czy nie pięknie stoi ułan na widecie,
nie ma ręki oberwanej, gęby w bliznach,
a z big bratem błogo tarza się ojczyzna.
Lustereczko, matołeczko, rządzisz stadem,
kryjesz w sobie całą tę degrengoladę.
Popieprzyło się dokładnie, zniknął ślad,
gdzie podziało się kultury tysiąc lat.
1 kwietnia 2001 r.
(emisja 27.04.2002 r.)
I kto nas rozbawi
Inteligencja
siedzi pod miotłą jak ta mysz,
mózgu esencja
czyż odpłynęła całkiem, czyż,
czyste mankiety
ma w parlamencie były cieć,
a byle kretyn
honoris causa może mieć.
I kto nas rozbawi, i kto nas pocieszy,
i kto nas wyciągnie z frustracji pieleszy,
kto sen defetyzmu otrząśnie nam z powiek,
czy wreszcie w tym ZOO odnajdzie się człowiek.
I kto nas ukoi, i kto nas ugłaszcze,
kto złapie mikrofon i wsadzi im w paszczę,
a może nie trzeba, bo brzydki to gest,
bo w końcu, narodzie, to fajnie ci jest.
Dziś wygrywamy,
już nas w pomroce dostrzegł świat,
sukcesy mamy,
jakich nie było tu od lat,
w Słonym Jeziorze
jeden mistrz śnieżny wygrał lot,
a drugi orzeł
reprezentował skok przez płot.
I to nas pocieszy, i to nas rozbawi,
i to ogon pawi nam znowu postawi,
gdy inni się swarzą, gdy inni się kłócą,
my przejdziem Rubikon podartą onucą.
I to nas ugłaszcze, i to nas upieści,
choć w naszej powieści brak formy i treści,
to jakiś w tym grobie da wyczuć się ruch,
niech żyje spirytus, bo liczy się duch.
20 lutego 2002 r.
(emisja 23.02.2002 r.)
Wysoka izbo
Wysoka izbo!
Boleje cały elektorat,
mamy tu zgryz, bo
wysoka izba zdaje się chora,
Na mdłości zbiera,
więc rzyga izba oraz pluje
i stąd afera
i bezhołowie następuje.
Od lat pięciuset nikt waszmościów nie upodlił,
najwyżej karabeli dobył lub się modlił,
tu gnojowicą jeden bluzga na trybunie,
a trzystu innych słucha tego i nie splunie.
Trza larendogrą skropić izbę i wyświęcić,
bo może waściów od frasunku dur pokręcić,
jak za watażką przyjdzie motłoch i przysunie,
za późno będzie harap łamać na kołtunie.
Izbo wysoka,
jak dziś się izba nie obudzi,
no to po ptokach,
bo wokół las wkurzonych ludzi.
Zły jak cholera
marszałek warczy z galanterią,
a chama wspiera
najświętszej ligi cały legion.
Nad zdrowiem izby elektorat ślozy leje
widząc jak kacze towarzystwo tu się śmieje,
parlamentarnie trza by knutem oraz butem,
bo na nic prosić barbarusa na dysputę.
Ordynaryjnie kiedy izbie rozum skręca
niemocy franca albo inna influenca,
trza salwatora, co by izbę wykurował,
jakiś astrolog by się nadał czy konował.
Wysoka izbo,
coś do rządzenia powołana,
a z każdą glizdą
rozmawiasz szeptem na kolanach,
naród czasami
za siłę uzna złe maniery,
ale nie z nami,
nie z nami Bruner, te numery.
Niech izba wreszcie miłościwie to skojarzy,
że waściom w szambie unurzanym nie do twarzy,
gdy grzeszy ręka twoja prawa albo lewa,
to ją odetnij, lecz rekwijem jej nie śpiewaj,
wszak naród po to kreski dał i tego czeka,
że izba wieprza nie zhołubi lecz człowieka,
gdy własny honor siła z waściów tu pomniejsza,
izba wytrzeźwień będzie w kraju najważniejsza
28 stycznia 2002 r.
(emisja 5.04.2003 r.)
Interpretacja 001
Rankiem kwiliły skowronki,
koniak dowieźli do baru,
beemki stały pod słonkiem
pół metra od trotuaru.
I usiadło przy stole trzech,
chytry, spragniony i sony,
nie tliła się łza ani śmiech,
lecz wiły się słów makarony.
Chytry powiedział, że może,
spragniony spytał, co za to,
a sony to się położył
i przykrył jakąś makatą.
Chytry to rzekł liczebniczo,
spragniony pytał, kto skosi,
a sony z martwym obliczem
o żadne dane nie prosił.
Biznes narodził się złoty:
ty zyskasz, a ja nie stracę,
a różne inne podmioty,
to requiescat in pace.
A jeśli nawet wyniucha
coś tam pies jakiś bezpański,
to cisza będzie tak głucha,
jak w puszczy białowieszczańskiej.
Lecz dzięki intrydze diablej
trzasnęła szczelna obroża
i zrobił się całkiem nagle
burdel od morza do morza.
Zjeżył się włos narodowi
i powstał problem otwarty:
trzech to skowronki niewinne,
a winien pewnie ten czwarty.
Przeto w tym świecie szalonym
morał się taki tu nada:
nie rób biznesu przy sonym,
skurwysyn wszystko wygada.
3 marca 2003 r.
(emisja 26.04.2003 r.)
Ciemne miasteczko
Ciemne miasteczko, nie ma latarni,
pośrodku rynek i ratusz polski,
który zaraza jakaś ogarnia,
przez szambo lejąc strumyczek wąski.
Dżuma nam nawet świętych wydusi
gdy się rozlezie po ciemnym mieście,
wszak jakiś sposób na to być musi,
ludzie, moralnie się za to weźcie.
Prężne konsylium wnet się zebrało,
ośmiu bezgrzesznych, w tym jeden diabeł,
a by rozbawić narodu całość
są dwie blondynki w ramach płci słabej.
Z jakiej strony
przywleczony
jest ten wirus zadżumiony,
ktoś powiedział
choć nie wiedział,
bo za długo w gnoju siedział.
Czy tę bzdurę
na Mazurach
namotała sama góra,
czy go znali,
czy nie znali,
gdy go cichcem nagrywali.
Grzeją się tryby uczonym mózgom
i gniecie ziobra ciężki dylemat:
komu przypieprzyć, na kogo bluznąć
i komu mordę zanurzyć w temat.
Szczury się z sobą gryzą nawzajem,
dżuma jak rzadkie szambo bulgocze,
Boruta w syfie miesza pagajem,
szuka robali i lewych zboczeń.
Konsylium zmienia zaplute spodnie,
na które wiadro jadu wyciekło,
kończą się świece, lecą tygodnie,
supermoralność brukuje piekło.
Komu ile
za tę szpilę,
czy od władzy wilczy bilet,
czy mu dali,
czy nie dali
i Sanhedryn nie ustali.
Gdy wyniki się zestawi,
błyśnie prawda oczywista,
że tę Polskę nam wybawi
łysy diabeł egzorcysta.
4 kwietnia 2003 r.